,

Podróż w Głąb Ziemi

Ułożyłem swoje ciało do ziemi. Drżałem z zimna. Usilnie szukałem ciepłego miejsca, w którym mógłbym się otulić. Przytulić siebie i swoje całe życie. Wszystkie zdarzenia i pragnienia. Te spełnione i niezrealizowane marzenia. Zamiast spokojnego snu, czułem lęk przed nieuniknionym. Z każdym oddechem powoli, odpuszczałem myśli, kurczowo trzymanych koncepcji.
Nagle całe moje życie rozprysło się jak kryształowa kula lądując na twardym bruku, cywilizacyjnych iluzji. Miliony kawałków, rozrzucone w przestrzeni. Już wiedziałem, że nie ma odwrotu. Roztrzęsionymi dłońmi starałem się jeszcze zebrać wszyskto do kupy i przywrócić siebie do tego stanu sprzed chwili.

Powoli odpuszczałem. Nogi przestały drżeć, poczułem ciepłą obojętność. Ziemia zamykała się nade mną. Rozkład i przemijanie, stawałem się jednością z ziemią. Umierałem z każdą kolejną sekundą.
Funkcje życiowe spowolniły, czułem dudniące serce pompujące coraz wolniej czerwoną, życiodajną krew. Rzekami tej świadomości płynąłem w nieuniknione. Ostateczną prawdę. Ostateczne rozdanie, prawda i fałsz w jednym. Oto ja, które przemija. Rozkłada się i gnije oddając swoją kurczowo trzymają granicę. Jednak śmierć nie przychodzi nagle to proces. To przejście stanu skupienia.To powolny proces przeistaczania się materii w materię. Ciało staje się pokarmem dla następnego ciała. Życie toczy się dalej lecz już beze mnie. Wszystko to bezsilność w obliczu nieuniknionego.

Zamknąłem powieki, światło księżyca, zostało milczącym echem gdzieś w wewnętrznym świecie. Szum wiatru i żyjące pole roślin oraz milionów owadów, dawały koncert życia. Muzyka celebracji istnienia. Niekończący się przepływ współgrających zależności. A ja w skupieniu i uważności w zaciszu siebie oddaję to życie w ten niekończący się taniec wibracji. Gdzieś ostatkami impulsów elektromagnetycznych w mózgu, stworzyła się wirująca, mandala. Wszystko zapadało się do środka. Dążąc do centrum ale nigdy go nie osiągając. Tak jakby całe istnienie zapadało się wodospadem różności w ciemną przestrzeń. Personalna, indywidualna czarna dziura. Niby jest a jednak nigdy nie istniało. Wszystko to tylko jakieś iluzoryczne wrażenie, gra świateł i cieni, starająca się oszukać bezgraniczną pustkę. Ucieczka życia przed niebytem YIN i YANG w wiecznym tańcu jedności.
Trzy kroki do wieczności. Bang jesteś, Bing żyjesz i już za chwilę ostatnie tchnienie. Masz tylko jeden oddech. Oddech zaistnienia. Na wdechu budzisz się. Na wydechu przestajesz istnieć.

Tak jak kończy się dzień i nastaje noc, a wszystko trwa jak pstryknięcie palców. Jak tik tok zegarków, zawieszonych w salonie babci, którymi wciąż się bawię wyczekując, kiedy wyskoczy jaskółka, zwiastująca chwilę obecną.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *